CO PISZĄ INNI: Na łamach Sputnika Igor Silecki spekuluje dlaczego Zachód coraz mniej potrzebuje Ukrainy i chce się od niej dystansować.

 

Poroszenko jest gotów przeprowadzić, chociażby już jutro, referendum w sprawie przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej i NATO. Aliści ani Unia Europejska, ani tez NATO, nie kwapią się i, jak się okazuje, wcale nie są gotowe do przyjęcia Ukrainy w swoje szeregi. W każdym razie, jak oświadczono w MSZ Niemiec, nie dojdzie do tego w najbliższej, możliwej do przewidzenia przyszłości.

Jaką przyszłość należy traktować jako możliwą do przewidzenia, to sprawa trudna do ustalenia. Jeśli mowa o tym, jak daleko w czasie posuwa się wewnętrzne spojrzenie Siegmara Gabriela — to prawdopodobnie tam, gdzie nie ma Poroszenki na stanowisku prezydenta. Prezydent Poroszenko, jeszcze niedawno hojnie finansowany przez Zachód, teraz stwarza dla niego same tylko problemy.

Przypomnijmy wypowiedź szefa MSZ Niemiec. Gabriel zaproponował Kijowowi (a jednocześnie i Ankarze) poszukiwanie alternatywnych form współpracy z Unią Europejską. Ponieważ w możliwej do przewidzenia przyszłości ani Ukraina, ani Turcja nie mogą liczyć na przynależność do Unii. O jaką alternatywę chodzi? Otóż, są to relacje, jakie Bruksela usiłuje nawiązać z Londynem po Brexicie. Jeśli ten model okaże się skuteczny, dlaczego nie mogą skorzystać z niego też Kijów i Ankara, mówił minister spraw zagranicznych Niemiec.

O Turcji niemiecki dyplomata wspomniał raczej z przyzwyczajenia. Wydaje się, że sama Ankara już dawno zrezygnowała ze swych „europejskich ambicji". Erdogan ma pełną świadomość, że w Europie nikt na Turcję nie czeka: maksimum tego, na co może ona jeszcze liczyć po prawie pół wieku wyczekiwania na łaskawą zgodę Brukseli, to pewna forma unii celnej i nic więcej

Natomiast dla Ukrainy podobne oświadczenie jest zimnym prysznicem na gorącą głowę. Gorącą od pragnienia. Ponadto, Ukrainie zagrożono także anulowaniem już wcześniej wprowadzonego trybu bezwizowego. Można odnieść wrażenie, że wszystkie wypowiedzi europejskich polityków spływają po Poroszence jak woda po kaczce. Są to jednak pozory. W rzeczywistości jego sposób zachowania jest coraz bliższy histerii. Co może jeszcze zrobić, oprócz codziennego wychwalania oszałamiających sukcesów „wielkiej Ukrainy"? Przecież wszyscy rozumieją, że już odegrał swoją rolę. Sam Poroszenko też zdaje sobie z tego sprawę i dlatego właśnie z takim zapałem unosi się nad pozorami własnych osiągnięć.

Wypada dodać, że pod adresem Kijowa bynajmniej nie po raz pierwszy kierowane są tak przejrzyste aluzje dotyczące tego, że Ukraina nie powinna nawet marzyć o przynależności do Unii Europejskiej. Na przykład, we wrześniu przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker oświadczył, że nowi członkowie nie będą przyjmowani do Unii co najmniej do 2019 roku. Stwierdził on, że żaden z kandydatów nie jest jeszcze do tego gotowy. Ale, aby nie rozczarować miłośników świetlanej europejskiej przyszłości, dodał, że w przyszłości Unia Europejska będzie składać się więcej, niż z 27 członków.

Zachód — nie tylko Bruksela, lecz również Waszyngton — jest w rozterce. Po prostu nie wie, co ma robić z Ukrainą. Dla USA gra została przegrana w chwili gdy Krym powrócił do Rosji, uważa izraelski politolog i ekspert w dziedzinie wojskowości Jakow Kedmi.

 „Na Ukrainie Stany Zjednoczone zmierzały do jednego tylko celu. Tym celem, który Putin sprzątnął im sprzed nosa, był Sewastopol. Amerykanom chodziło właściwie tylko o Sewastopol. Potrzebowali Krymu. Chodziło im o zniszczenie czarnomorskiej floty Rosji, co by nastąpiło, gdyby Amerykanie zajęli bazę morską w Sewastopolu. Potrzebowali terytorium Ukrainy dla amerykańskich baz. I to wszystko im odebrano. Ich marzenie się nie ziściło i teraz Amerykanie nie wiedzą, co mają robić z resztą Ukrainy" — uważa Jakow Kedmi.

Jasne jest, że po zainwestowaniu dużych pieniędzy w zamach stanu na Ukrainie, pragmatyczni Amerykanie nie mogą po prostu się wycofać, inwestorzy przecież tego nie zrozumieją. Wobec tego w dalszym ciągu zaogniają sytuację. Ostatnio zapadła decyzja w sprawie dostarczania dla Kijowa broni śmiercionośnej. Same przez się rakiety przeciwpancerne niewiele znaczą, ale jest to krok raczej symboliczny. Jeśli obecnie można dostarczać Ukrainie te rakiety, jutro można dostarczać też inne.

A Europa, która dotychczas posłusznie wykonywała rozkazy wydawane przez ośrodek za oceanem, także zaczęła się zastanawiać. Zakładano bowiem, że Waszyngton miał plan także na wypadek krachu marzeń o Krymie. Jednak Unia Europejska ciągle stosuje wobec Rosji sankcje, co nie daje żadnego rezultatu. Skoro europejski (przede wszystkim niemiecki) biznes na tym tylko traci, to politycy stopniowo zaczynają orientować się w realnej sytuacji. A może nie warto zajmować się dalej tą Ukrainą? Niech może ona sama daje sobie radę z tym, co się tam porobiło. Europa ma przecież dość własnych problemów.