Nie udaje się ‘zmiana reżimu w Damaszku’ siłami nasyłanych z zewnątrz ‘rebeliantów’. Assad wyparł ich z Aleppo. Na Zachodzie mnożą się więc wezwania do bezpośredniego ataku na Syrię i powtórki scenariusza libijskiego.

 

Dociera coraz więcej informacji o tęgim laniu, jakie kilka dni temu syryjska armia rządowa spuściła nasłanym z Turcji rebeliantom w Aleppo. Mnożą się także doniesienia korespondentów o rosnącym wśród ludności poparciu dla prezydenta Assada i jego armii. Wygląda więc na to, że zadanie „zmiany reżimu w Damaszku” jakie USrael i NATO postawiły przed tzw. Armią Wolnej Syrii (FSA) może się nie udać. Bitwa o Aleppo miała dla rządu w Damaszku szczególne znaczenie z uwagi na strategiczne położenie tego miasta w pobliżu granicy z Turcją, oraz jego tradycyjną rolę gospodarczego centrum dla północy kraju. Assad musi utrzymać Aleppo, jeśli nie chce dopuścić do tego, aby przez turecką granicę przelały się dostawy ciężkiej broni i masowe wsparcie dla FSA w ludziach i sprzęcie.

Agencje oceniają, że w sunnickiej dzielnicy Salahuddin w Aleppo FSA straciła ok. 500-700 ludzi. Nie mając dostaw amunicji i żywności, które armia syryjska odcięła im czołgami znad granicy tureckiej pod al-Bab i Hamdaniją, resztki oddziałów FSA wycofały się w rozproszeniu i pod ostrzałem do Sakkour i dalej na północ ku tureckiej granicy. Przyznając się do klęski Malik al-Kurdi, zastępca głównodowodzącego FSA w wywiadzie dla radia Głos Ameryki powiedział właściwie wszystko: „Chcielibyśmy, aby wspólnota międzynarodowa odegrała bardziej aktywną rolę i podjęła odważną decyzję, aby powstrzymać masakry w Syrii. Dalsze odwlekanie interwencji, przy skromnych możliwościach FSA stworzyło bowiem w Syrii sytuację bez wyjścia.” O tym, że ‘masakry w Syrii’ i czystki etniczne to raczej dzieło jego oddziałów, Kurdi oczywiście nie wspomniał.        

Obserwatorzy różnie oceniają siły walczących stron, ale są zgodni w tym że armia syryjska ma wciąż znaczącą przewagę. Liczy ona ok. 280.000 żołnierzy i ma dość dużo broni ciężkiej i sprzętu, choć coraz trudniej jest go naprawiać i uzupełniać. Jest to armia z powszechnego poboru i jej plagą są dezercje, zwłaszcza w miarę jak wojna w Syrii staje się wojną sekt i grup etnicznych. Oznacza to, że rząd coraz bardziej może polegać tylko na alawitach, szyitach i chrześcijanach i w coraz większym stopniu tylko z nich promuje się kadrę oficerską, co pogłębia nieufność żołnierzy-sunnitów (60% ludności) i wzmaga ich skłonność do dezercji. Pozostali żołnierze, nie mając innego wyjścia, zwierają szeregi i rośnie w nich determinacja do walki, a więc oskarżenia o okrucieństwo i nadużycia, zwłaszcza wobec ludności sunnickiej, mogą mieć coraz więcej uzasadnień. Ale i FSA nie jest w dużo lepszej sytuacji. Jej siły oblicza się na 50-60.000 ludzi, uzbrojonych w nowoczesną choć tylko lekką broń, ale jej trzon stanowią dość luźne grupy fanatycznych mudżahedinów przerzucone z Libii (gdzie wzorowo wykonały podobne zadanie) oraz islamistów rekrutowanych za saudyjskie i katarskie pieniądze w całym obszarze muzułmańskiej ekumeny, od Londynu po Filipiny, w tym Czeczenów, Afganów, Bośniaków itp. Syryjczycy, głównie dezerterzy ale i renegaci z wcześniejszej emigracji na zachodnim żołdzie stanowią w tej armii grupę najliczniejszą, ale raczej zdemoralizowaną, trafiają tam często z przypadku i znalazłszy się poza krajem, w obozach na terenie w Turcji, przeważnie kombinują jakby się z nich wydostać dalej poza teatr wojny, czego zniecierpliwione sygnały można już dostrzec zwłaszcza w mediach tureckich. Ostatnie klęski doznane z rąk armii syryjskiej, zwłaszcza w Homs, Damaszku i Aleppo, w których najgęściej ginie właśnie ta kategoria w FSA, pogłębiają upadek morale w jej szeregach. Tym bardziej, że kiedy taki dezerter wpadnie w ręce armii syryjskiej, dalsza rozmowa jest już krótka i dalszy jego żywot też. Nikt nie pyta o motywy ani nie oczekuje wyjaśnień, co najwyżej wymusza się adres i dane reszty rodziny pozostałej w kraju, po czym delikwenta odprowadza się na bok i rozwala na miejscu. Pojmanych obcokrajowców oszczędza się do pokazywania jako dowód na to, czym jest FSA i skąd jest przysyłana.

Na wieść o klęsce FSA w Aleppo koła rządzące i media Zachodu wzmogły swoje wcześniejsze wezwania do bezpośredniego ataku na Syrię i powtórzenia scenariusza z Libii. Jest ciekawe, że w tej sprawie ożywili się zwłaszcza politycy żydowskiego pochodzenia, także odgrzewani. Np. Nicolas Sarkozy, b. prezydent Francji pojawił się w TV już w środę 8 sierpnia wzywając „a une intervention rapide de la communaute internationale en Syrie pour eviter des massacres” Po rozmowie telefonicznej z szefem syryjskiej opozycji (niejaki Abdelbasset Sieda) ex-prezydent uznał, że sytuacja w Syrii bardzo przypomina tę w Libii, wobec której w marcu 2011 poprowadził zachodnią inwazję dla obalenia Kaddhafiego. Sarkozy wprawdzie obiecał po klęsce wyborczej 6 maja br., że się wycofa z życia publicznego, ale jak widać nie na tyle, żeby się nie przydać w sprawie o takiej wadze dla wiadomych sił, dając przy okazji prztyczka w nos ekipie Hollande’a, która jak na razie, podobnie jak Włochy, wysłała do Turcji tylko ekipę medyczną, aby pomogła najmitom lizać rany. Podobne wezwanie do pilnego wojskowego napadu na Syrię wystosował Malcolm Ryfkind, b. brytyjski minister spraw zagranicznych.

Wycie psów wojny na Zachodzie słychać i widać zwłaszcza w mediach głównego nurtu. Artykuł redakcyjny w Washington Post 8 sierpnia wzywa do akcji wojskowej USA w Syrii. Nazwawszy alawitów „spójnym rdzeniem oddanej walce frakcji” w syryjskich siłach bezpieczeństwa, która stoi murem za swoim prezydentem, tocząc „coraz bardziej desperacką i zażartą walkę o swoje zbiorowe przetrwanie” WP ostrzega, że korzystając z poparcia Rosji, Chin i Iranu „Assad może tak walczyć w nieskończoność, jeśli USA nie odstąpią od swej polityki bierności”. Gazeta doradza, aby Ameryka dała rebeliantom broń przeciwlotniczą i przeciwpancerną „bo to by pozwoliło Stanom Zjednoczonym uzyskać większą kontrolę nad FSA i przeważyć w niej wpływy Arabii Saudyjskiej i fanatycznych islamistów. (…) Bez tego Administracja Obamy po prostu oddaje przyszłą Syrię w ręce sił opornych wobec Zachodu i bardziej otwartych na takie ugrupowania jak al-Kaida”. WP przyznaje więc, jak rzeczy mają się naprawdę wewnątrz FSA i nie widzi dla nich innego rozwiązania jak tylko eskalacja wojny sunnitów przeciw alawitom.  

Do ataku ruszył także New York Times, który piórem swego sławnego kolumnisty Nicholasa Kristofa, zażądał w czwartek od Obamy, aby rozpoczął on taki sam atak na Syrię jak ponad rok temu na Libię. Zaczął on od tego, że przywołał swoje spotkanie w Aspen Strategy Group, klubie prowadzonym przez gen. Benta Scowcrofta (b.doradcy Nixona i Busha), który zajmuje się teoretyzowaniem nt. polityki wojskowej i wywiadowczej USA: „Byłem zaskoczony jak wielu strategów, których szanuję, uważają że jest już czas na bardziej agresywne posunięcia” – pisze Kristof. Owi stratedzy, uczestniczący w konwentyklach klubu Aspen to b. sekretarz stanu w rządzie Clintona Madeleine Albright,  b. sekretarz obrony William Perry oraz jego zastępca Joseph Nye. Na przywołanym przez Kristofa spotkaniu mieli oni wezwać do ustanowienia strefy „no-fly, no-drive” w północnej Syrii. Kristof przezornie nie wyjaśnił co taki skowyt Scowcrofta znaczy w praktyce, ale nam wypada to wiedzieć: otóż znaczyłoby to, że siły interwencyjne NATO dałyby sobie prawo zestrzelenia każdego samolotu i zniszczenia każdego pojazdu poruszającego się w północnej Syrii lub nad jej terytorium i to bez akceptacji ONZ. Oznaczałoby to samoprzyzwolenie na brutalne akty wojenne.     

„To jest imperatyw humanitarny – obłudnie przekonuje Kristof. - Wydaje się, że zginęło już kilka razy więcej ludzi niż w Libii, zanim zaczęła się interwencja, i że liczba ofiar szybko rośnie”. To dwuznaczne zdanie jest umyślnie zbudowane tak, aby agresję wojskową USA przedstawić jako akt dobroczynny podjęty po to aby zmniejszyć straty ludności cywilnej. A jest to cyniczne kłamstwo, któremu zaprzeczają proste statystyki z Libii, których Kristof oczywiście nie przytacza. Liczba ofiar w Syrii przytaczana na podstawie zeznań FSA wynosi dotąd 18.000 ludzi. W Libii, głównie w wyniku dywanowych nalotów na Syrtę, Trypolis i inne miasta, podjętych przez lotnictwo USA aby złamać zwolenników Kaddhafiego, zginęło przynajmniej 50.000 ludzi. To są oficjalne szacunki. 

Liczba ofiar przed rozpoczęciem nalotów na Libię była rzeczywiście mniejsza niż w Syrii, ale głównie dlatego że interwencja NATO nastąpiła już na początku konfliktu. W Syrii od 17 miesięcy próbuje się dokonać ‘zmiany reżimu’ rękoma nasyłanych najemników przedstawianych jako powstańcy i zdecydowana większość ludzi zginęła z tych właśnie rąk, co przyznają już także przeciwnicy Assada. Gdyby Waszyngton od razu rozpoczął dywanowe naloty i bombardowania opornych miast i dzielnic tak jak w Libii, to w Syrii, która jest o wiele gęściej zaludniona, liczba ofiar wśród ludności opierającej się FSA i sunnitom, czyli alawitów, szyitów, chrześcijan, druzów, Ormian, Kurdów itp. byłaby o wiele większa.

Na koniec Kristof pisze tak: „Look, I am no hawk…. Nie jestem przecież jastrzębiem. Byłem mocno przeciwny wojnie w Iraku i Afganistanie, i jestem także przeciwny dzisiejszemu parciu do wojny z Iranem.  Ale Syria, podobnie jak Libia, to ten rzadki przypadek w którym stosunkowo skromnymi posunięciami możemy znacząco przyspieszyć upadek dyktatora.” Jest to cyniczny komentarz godny apostoła jeszcze jednej „humanitarnej wojny” i imperializmu w imię praw człowieka, którym jest Kristof. Przedstawiając się jako przeciwnik innych wojen, które przecież jednak wybuchły i dokonały albo nadal się toczą, proponuje tylko „skromne posunięcia”, aby teraz wywołać jeszcze tę jedną, wyjątkową, która światowym macherom akurat potrzebna jest obecnie dla ‘zmiany reżimu’ i przenicowania mapy Bliskiego Wschodu. Kristof nie jest Żydem (jego ojcem był Polak, prof. Władysław Krzysztofowicz, a matka była Ormianką), ale już dawno wpisał się na listę tych obsypywanych nagrodami (2xPulitzer) publicystów w USA, którym dużo wolno pisać szczerze, bo w odpowiedniej chwili muszą posłużyć jako ‘moralny autorytet’ czyli naganiacz w szczególnie ważnej sprawie. Syria jest taką sprawą.    

Plany takie wywołują zrozumiały niepokój u sojuszników Syrii i przeciwników amerykańskiego awanturnictwa. 9 sierpnia w Teheranie odbyło się w tej sprawie spotkanie przedstawicieli rządów Iranu, Rosji, Chin, Algierii, Wenezueli, Indii, Pakistanu i Tadżykistanu. Nie ma jeszcze materiałów ani przecieków z tego spotkania, ale widać, że kryzys syryjski jest przez wszystkich traktowany coraz poważniej. Aby się domyśleć dlaczego, wystarczy spojrzeć na mapę. W misternie tkanych od dwóch lat intrygach tzw. arabskiej wiosny nie chodziło przecież o Tunezję, albo o Jemen. Kontrolowane ‘rewolucje’ zaczęły się na peryferiach arabskiej ekumeny i stopniowo zacieśniały krąg wokół tej, która od początku była najważniejsza. Ze względu na Izrael.

 

Bogusław Jeznach

 

Dodatek muzy:

Znów Mario Kirlis i stary arabski utwór pt. Akdib allek  (Skłamałabym ci)  lansowany kiedyś wokalnie przez takie gwiazdy muzyki arabskiej jak Egipcjanka Umm Kalthoum  albo libańska chrześcijanka Fairouz. W wersji instrumentalnej jest to dziś klasyczna melodia do tańca brzucha.

https://www.youtube.com/watch?v=iDFr3WerKSE